Instrukcja lobbyingu

Polska jest jednym z niewielu krajów, które wprowadzą nadzwyczaj restrykcyjne przepisy dotyczące roślin genetycznie modyfikowanych (GMO).

Rządowi udało się uzgodnić z Komisją Europejską, że polski projekt ustawy nie jest sprzeczny z prawem unijnym. Polska może stać się dzięki temu obszarem wolnym od upraw GMO (decyzje w tej sprawie podejmowane będą oddolnie przez grupy gospodarstw). Za uprawianie roślin GMO bez pozwolenia można dostać nawet 3 lata więzienia i grzywnę. Projekt reguluje także kwestię badań naukowych ustalając bardzo surowe reguły dla placówek pracujących nad GMO.

Inicjatorem tych norm jest Ministerstwo Środowiska. Jak dowiedzieliśmy się, projekt ustawy trafił pod obrady rządu w czerwcu br., a potem do Sejmu. Trzeba będzie znowelizować aż 18 innych ustaw. Ma to być nowy projekt, bo poprzedni nie był zgodny z prawem unijnym.

Wiadomość o tych decyzjach zbiegła się akurat z obradami konferencji naukowej zorganizowanej przez Wyższą Szkołę Ekonomiczną Almamer w Warszawie. Przedstawili tu swoje prace wybitni znawcy kilku powiązanych z sobą dziedzin – genetycy, hodowcy roślin, biotechnolodzy, lekarze, ekonomiści i prawnicy. Te opracowania obejmowały całe spektrum tej złożonej i jak się okazuje drażliwej kwestii, co znalazło wyraz w tytule specjalnie na tę okazję przygotowanej książki („Ekonomiczne i społeczne aspekty biotechnologii w UE i Polsce”).

Na konferencji głoszono poglądy całkiem inne od tych, które są przesłanka projektu ustawy o GMO. Jako, że odbywała się ona pod patronatem Marka Sawickiego, ministra rolnictwa, można domniemywać, że istnieją też różnice między stanowiskami ministerstw środowiska a rolnictwa oraz zdrowia.

Chyba jednak nie może być kontrowersji co do faktów. Na świecie uprawia się GMO na 120 mln hektarów i nie stwierdzono od początku (od 10 lat) ich negatywnego wpływu na środowisko i zdrowie ludzie. 90% soi, która ma dominującą pozycję na światowym rynku pasz to odmiany GMO. Zakaz ich zakupu byłby dla polskiej hodowli katastrofą ekonomiczną, skutkującą ogromną podwyżką cen żywności. Obecnie importujemy bowiem ok. 2 mln ton genetycznie modyfikowanej soi i kukurydzy przeznaczonej na pasze. Co prawda obowiązuje jeszcze moratorium na zakaz importu, ale niedaleki jest termin jego wygaśnięcia. Nierealny jest natomiast praktycznie pomysł zastępowania tych pasz krajową produkcją roślin białkowych – trzeba by na to uprawy na ok. 500 tys. ha.

Zanegowanie pozytywnych skutków wykorzystania biotechnologii oznaczałoby de facto kwestionowanie takich osiągnięć jak zielona rewolucja (za hodowlę nowych odmian zbóż Norman Borlang dostał nagrodę Nobla), produkowana w Polsce insulina, wyhodowane przez Tadeusza Wolskiego pszenżyto, dziś w uprawie na całym świecie. To najbardziej znane przykłady.

Restrykcje i zakresy cofnęłyby nas do epoki przedindustrialnej, albo do okresu, gdy genetyka była nauką oficjalnie wyklętą w jednym ze światowych mocarstw.

Odnoszę wrażenie, że u nas znów wszystko się w tej materii poplątało. Z jednej strony są naukowcy, którzy doskonale wiedzą, jakie są korzyści ze stosowania osiągnięć biotechnologii i uprowadzania do produkcji GMO – w tym korzyści gospodarcze i społeczne. Znane są też opinie, że nie stwierdzono żadnych negatywnych skutków zdrowotnych z powodu spożycia żywności zawierającej GMO. Wiadomo też, że medycyna korzysta z dorobku biotechnologii przy tworzeniu szczepionek i innych produktów ochrony zdrowia. Z drugiej strony są politycy, wsparci przez kilku naukowców, część duchowieństwa i ekstremalnie nastawione organizacje. Ich zastrzeżenia mają przede wszystkim wymiar ideologiczny a cel polityczny. Powodują one jednak znaczną dezinformację społeczeństwa. Według badań opinii, znaczna część konsumentów jest przeciw GMO, choć na ogół nie wiedzą oni dlaczego.

Sądzę, że sprawa GMO dojrzała do poważnych rozstrzygnięć, wolnych od polityki i ideologii, uwzględniających opinie poważnych autorytetów naukowych. Potrzebna jest działalność informacyjna dla społeczeństwa i lobbying skierowany do polityków. Najlepiej, aby ich scenariusz wsparła swoim autorytetem poważna instytucja naukowa np. PAN. Powinno się pokazać czym jest biotechnologia, hodowla roślin, jakie są korzyści z innowacji i czego należałoby unikać, jakie powinno obowiązywać prawo, co mówią nauki medyczne, jakie jest znaczenie dla gospodarki, dla rolnictwa, przemysłu, handlu oraz środowiska. To wszystko jest przed nami. Zbyt poważna to sprawa – w wymiarze społecznym i gospodarczym – aby pozostawić ją tylko w rękach polityków i urzędników. Potrzebny jest – bardziej niż dotychczas – głos nauki. Konferencja, którą organizowała szkoła „Almamer” jest więc krokiem w dobrym kierunku.

Marcin Makowiecki